Moja klasa wychowawcza powiększyła się ostatnimi czasy. Przybyło nam sympatyczne dziewczę, sprawiające na dodatek wrażenie istoty myślącej. Cud, miód i orzeszki (kto tak dziś mówi?!). A, że nie przywiązuję specjalnie wagi do wyglądu moich wychowanków, nie zrobił na mnie większego wrażenia fakt posiadania przez owe dziewczę: kolczyków w różnych częściach twarzy, naszywek Iron Maiden na częściach garderoby (lubię! ot, co) oraz blond ombre na rudych (czy raczej wiśniowych) włosach. Nie moje włosy, kolczyki i naszywki. Nie będę się wtrącać (co innego, gdyby przyszła w dresie, hehe).
I tu spotkało mnie pierwsze zaskoczenie. Któregoś dnia, na zajęciach z rozszerzenia (młoda istota wybrała akurat te, które prowadzę) wywiązała się rozmowa dotycząca wyglądu. Czegóż się dowiedziałam? Że w poprzedniej szkole nauczyciele krzywo na nią patrzyli, bo ma przekłute usta. Że uczniowie mieli kłopot (delikatnie mówiąc), z akceptacją jej poglądów na życie (i od razu zaznaczę, że poglądy te dotyczyły sfery mocno osobistej, która, na dobrą sprawę nie powinna nikogo, poza zainteresowaną, obchodzić). No cóż, myślę sobie, szkoła katolicka, to i może ludzie konserwatywnie patrzą na świat (świadomie stosuję w tym miejscu skrót myślowy Drogi Czytelniku, wcale nie wiem, czy w każdej z katolickich szkół tak sprawa by się miała, w tej konkretnej, owszem).
Największy szok był dopiero przede mną. Ze słodyczą na ustach dziewczę rzecze:
Kiedy zobaczyłam Pani tatuaże, wiedziałam, że się tu odnajdę.
No wiecie co? Tego się nie spodziewałam. Nigdy specjalnie nie ukrywałam rysunków znajdujących się na moim ciele. Po co? Przecież są częścią mnie. Nie sądziłam jednak, że ma to jakieś znaczenie dla moich podopiecznych. Ostatecznie taki rodzaj ozdób jest dość powszechny w dzisiejszych czasach. Czemu tu się dziwić?
Później naszła mnie jednak refleksja? Czy to, że jestem jaka jestem czyni mnie lepszym, bądź gorszym nauczycielem? Zawsze myślałam, że warto być przede wszystkim sobą, bo wtedy wkładamy w pracę całą swoją pasję i możemy mówić o efektach. Ech. Mam nadzieję, że się nie myliłam przez te wszystkie lata. A z drugiej strony, kto dał nam prawo oceniać innych. Tak sobie myślę, że to my, wychowawcy, nauczyciele powinniśmy pokazywać młodym, że warto być sobą, że cenimy to, kim jesteś, nie oceniamy to, jak wyglądasz. Być może z mojego punku widzenia ciuchy, które nosisz są okropne, ale doceniam to, że masz coś do powiedzenia.
Czy to, że jestem jaka jestem czyni mnie lepszym, bądź gorszym nauczycielem? - Tak.
OdpowiedzUsuńZałóżmy, że przychodzę na zajęcia z przetłuszczonymi włosami, bo jestem ekologiem i nie chcę zużywać wody i mam spodnie-dzwony z bistoru - ponieważ nie podarły się od lat '80, więc po co nowe? I jak dziewczę noszę kwiat za uchem, zachęcam też inne dziewczątka do noszenia wianków.
Czy chodząc w garsonce byłabym równie przekonującym ewangelistą ekologii? Nie.
Nieprawdaż?
Do czego zatem, Droga Ewo, namawiam moich wychowanków będąc sobą? Czy zakładając garsonkę byłabym bardziej przekonującym nauczycielem?
UsuńA mnie się wydaje, że tu bardziej chodzi o bycie sobą. To, że belfer posiada tatuaże nie czyni go gorszym od innych nauczycieli, tak samo jak to, że lubi Pani garsonki i kapelusze (Zdjęcie) również nie czyni Pani gorszą. Dla mnie liczy się to co nauczyciel ma do przekazania i jak uczy. Śledzę tego bloga od jakiegoś czasu i wydaje mi się, że Pani zakręcony belfer jest dobrym nauczycielem, i ma wiele do przekazania i to w ciekawy sposób i przede wszystkim CHCE JEJ SIĘ, ale nie mnie, nam to oceniać tylko młodzieży, którą uczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
U nas w szkole na wygląd ucznia zwraca się dużą uwagę, wszystko dokładnie Rada Pedagogiczna zapisała w regulaminie. Jeśli chodzi o nauczycieli tez jest na to nagonka, oczywiście nie w oczy ale było kilka rad pedagogicznych szkoleniowych, pt. Jak dobry nauczyciel powinien wyglądać a jak nie i dlaczego... Często miałam wrażenie ze niektóre rzeczy skierowane są typowo do niektórych osób, oczywiście do mnie też, nie ubieram się jak typowy nauczyciel a do tego mam tatuaż, wiec jednak bycia sobą ludzie często się boją... I niestety gdzieś tam się kryją...
OdpowiedzUsuńJak się okazuje mam ogromne szczęście pracować w miejscu, w którym wytycznych dotyczących stroju ucznia nie regulują zapisy w dokumentach (poza obowiązkową zmianą obuwia, hehe). Na spotkaniach rady pedagogicznej natomiast rozmawiamy o tym, jak pracować z uczniem, a nie jak się ubierać do pracy. I tego wszystkim życzę :)
UsuńPatrz, czytałam Twoje archiwalne wpisy, ale tego akurat nie :). U nas w szkole swego czasu sporo słów na Radach Nauczycieli padło nt. ubioru uczniów. A raczej - uczennic. Ale nie o włosy czy percing tu chodziło, lecz o szorty, które kończą się razem z majtkami i bluzki bez pleców. Ech... W końcu stwierdziliśmy, że skoro rodzice wypuszczają tak dzieci z domu, to co my możemy? Ano, możemy na spotkaniach klasowych pokazywać dobre przykłady... Megaszorty nie są złe, ale może niekoniecznie zakładamy je do szkoły...
OdpowiedzUsuńCo do swoich uczniów, koleżanek i kolegów to ja mam jedno życzenie: żeby było czysto i schludnie. A czy będzie Hello Kitty czy Iron Maiden, jest mi wszystko jedno :). Natomiast są jeszcze inne kwestie, ale o tym odpiszę w komentarzu u siebie :).
Nie raz mi się oberwało (jako wychowawcy) za to, że nie zwróciłam uwagi na kolczyki, pomalowane włosy czy jaskrawe ubranie wychowanka. Dla mnie ważne co młody/młoda ma w głowie, a nie na głowie. Jak jest czysty/a i nie śmierdzi,nie epatuje golizną, to mi wystarczy. Zauważam jedynie potrzebę porozmawiania o odpowiednim stroju do okazji, bo młodzi coraz rzadziej na to zwracają uwagę.
OdpowiedzUsuńI to jest kierunek, w którym powinniśmy podążać. Pokazywać jak wyrażać siebie, ale stosownie do sytuacji.
Usuń