4 kwietnia 2014

Zwyczajnie niezwyczajny


Mam nadzieję, że choć część z Was pamięta mój tekst o tym, jak ważna jest w życiu każdego człowieka pasja. O tym, że każdy ma jakiegoś bzika.



Dziś opowieść o człowieku, jednym z trójki, który latem 2013 r. podjął walkę z przyrodą, ale przede wszystkim z samym sobą. Abyście mieli obraz sytuacji koniecznie obejrzyjcie ten film. Blisko sześćdziesiąt dni w pigułce. 

Zaczęło się dość banalnie. W mojej ukochanej szkółce (to nie jest sarkazm, poważnie, lubię szkołę, w której pracuję) prowadzony jest projekt, którego elementem było umożliwienie młodym ludziom spotkania z ciekawymi osobami. I wtedy własnie pomyślałam o Simonie. Wiedziałam, że jest pozytywnym świrem (krótko mówiąc freak'iem, nie lubię anglojęzycznych wtrętów, ale ten akurat oddaje lepiej znaczenie niż polski odpowiednik), był nim już w liceum, kiedy się poznaliśmy. Wiadomym było mi, że bierze udział w ekstremalnych eskapadach. Jednak dopiero spotkanie na żywo (trudno powiedzieć, że w cztery oczy, hehe) dało mi pełen obraz sytuacji. 


karpackie wyzwanie

Mówcie co chcecie, ale dla mnie gość, który o własnych siłach przebywa ponad trzy tysiące kilometrów w terenie górskim, z czego ponad dwa tysiące pieszo z resztę kajakiem, jest NIEZWYCZAJNY. W czasach kiedy wyczynem wydaje nam się jeżdżenie do pracy rowerem (bez urazy, wiem, że niektórzy z Was prowadzą bardzo aktywne życie, ale są niestety w mniejszości) jest to niemal niewyobrażalne.


Po powrocie do domu zaczęłam przeglądać stronę przedsięwzięcia, które zaistniało jako Karpackie Wyzwanie. Ciekawiło mnie, czym kierowali się jego uczestnicy decydując się na tak katorżnicze wakacje. Sam Simon tak mówi o swojej motywacji: 
Chciałem być jak moi książkowi bohaterowie: nieludzkim wysiłkiem zdobywać szczyty, resztkami sił przekraczać metę. Pokonywać kolejne bariery. Postanowiłem więc przemieszczać się jak najczęściej siłą własnych mięśni, startować w triathlonach, biegach górskich, rajdach przygodowych powoli zwiększając dystanse.

karpackie wyzwanie
Zazdroszczę hartu ducha, sprawności i tej wolności umysłu, która skłania do podejmowania ryzyka. Z drugiej jednak strony cieszę się, że mam możliwość pokazać dzieciakom, że można inaczej. Że w życiu liczy się coś więcej niż dobry sprzęt i fajne ciuchy. Że czasem warto podążać za marzeniami i sprawdzać się w trudnych warunkach. Bez względu na to, co pomyślą i powiedzą inni. Być sobą dla samych siebie. Ech.

Wiem, że już dziękowałam, ale jeszcze raz z tego miejsca ogromne podziękowania dla Simona za spotkanie. Mam nadzieję, że do następnego :) Niekoniecznie służbowego.

A Wam moi drodzy polecam obejrzeć z bliska, choćby za pośrednictwem Fb, czy strony Wyzwania, ekipę podczas wyprawy. Warto. Dla zmiany perspektywy.
wasz belfer

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twój komentarz :)

Copyright © 2016 zakręcony belfer , Blogger