27 października 2014

Do domu

źródło: szkola.wp.pl

Być może wetknę tym tekstem kij w mrowisko. Trudno. Bardzo mnie jednak poruszyła ostatnia dyskusja na jednym z forów nauczycielskich, dotycząca prac domowych. Że do domu zadaje się dużo i chętnie, niestety wiem. Że trudno nauczycielom wyobrazić sobie, że nie dadzą ćwiczeń do samodzielnego opracowania, też wiem.


Być może będę niesprawiedliwa, ale uważam, że w większości dodatkowych zadań można uniknąć. Żyjemy w czasach, kiedy samodzielna praca ucznia i tak jest rzadkością. Wróci ze szkoły, włączy komputer i spisze to, czego potrzebuje. Nie zada sobie trudu zastanowienia się nad treścią. Wszystko jedno czy będzie to polski, czy matematyka. I co z tym później zrobić? Jak ocenić wartość takiej pracy? I wreszcie, po co tracić czas i nerwy na udowadnianie najpierw uczniowi, a później jego rodzicom, że to co dziecko zrobiło jest niesamodzielne?

Jestem przeciwnikiem nadmiernych prac domowych. Szkoła jest po to, aby w niej pracować. I dotyczy to zarówno dzieciaków, jak i nauczycieli. O ileż łatwiej byłoby zwalić wszystko na biednego ucznia. Nie rozumiesz- Twoja wina. Widać nie nadajesz się do tego. Nie szukamy problemu w sobie. Wbrew wszelkim zaleceniom nie indywidualizujemy toku zajęć, nie proponujemy różnorodnych form pracy. Dlaczego? Bo to trudne. Bo wymaga naszego większego zaangażowania. Ech. Szkoda gadać. Przy okazji tylko zapominamy po co jesteśmy. Przecież to nie uczniowie są dla nas, ale my dla nich. Czy, skoro nie osiągają sukcesów, myślimy o tym, co jeszcze można zrobić? Czy może mamy w nosie ucznia z jego problemami i potrzebami? Czy widzimy wszystkie dodatkowe godziny, które fundują młodym ludziom rodzice? Dodatkowe języki, basen, karate, jazda figurowa na lodzie i co tam jeszcze tylko wymyślą? Bierzemy to pod uwagę? Większość powie, że to nie nasza sprawa. Owszem. Aż do czasu, kiedy dzieciak zaśnie z wyczerpania na lekcji, a my jeszcze mamy pretensje, że nie zrobił dwudziestu dodatkowych ćwiczeń. Wtedy przychodzi refleksja (najczęściej jednak wynika z niej niezadowolenie skierowane do opiekunów i uwaga w zeszycie z prośbą o zdyscyplinowanie latorośli, ech).

Wracając jednak do dyskusji. Czytając wypowiedzi ludzi wykształconych, takich, które kształtują młode umysły, doszłam do wniosku, że czujemy się lepszymi istotami. Wybrańcami, którzy mówią innym jak mają żyć. Przy okazji nie licząc się ze zdaniem drugiej strony. Czy o to chodzi, aby uczniowie byli grzeczni i spełniali wszystkie nasze polecenia kosztem własnego zdania? Czy nie powinniśmy aby nauczyć myślenia? Korzystania z dóbr dostępnej wiedzy? I jakoś nie przemawia do mnie argument, że nam zadawano i jakoś żyliśmy. A jeśli nie odrobiliśmy zadań, cytując :"dostawaliśmy wciry". Halo! Czasy się zmieniły. Czemu nie zmieniło się zatem nasze podejście? I tkwimy w jakimś edukacyjnym średniowieczu?

Mam nieodparte wrażenie, że jestem w mniejszości. Nie zadaję na weekend, bo lubię wtedy odpoczywać. Czemu młodzi ludzie nie mają również korzystać z wolnego czasu? Czy zadawanie nie jest przypadkiem zrzucaniem odpowiedzialności? Nie umiesz, bo nie zrobiłeś. Kiedy dla mnie jest też: nie umiesz, bo nie pokazałem Ci jak to zrobić. Nie wytłumaczyłem, nie powtarzałem tak długo, aż zrozumiesz. Oczywiście, żeby móc tak powiedzieć, muszę widzieć pełne zaangażowanie i chęci ucznia. Z moich obserwacji jednak wynika, że kiedy robię coś z pasją, udziela się ona młodym ludziom. I jest łatwiej.

Jestem polonistą. Nie oszukujmy się, czasem zlecam napisanie wypracowania w domu. Ale nie z dnia na dzień i nie na weekend. Jakoś do tej pory system się sprawdza. Uczniowie potrafią wypowiedzieć się na piśmie i nawet zdają dość sensownie egzaminy zewnętrzne. Choć, bądźmy szczerzy, do ideału mi daleko, hehe.

PS W ramach refleksji na zakończenie. Ile przedmiotów mają Wasi uczniowie? I zapewne każdy przedmiot jest najważniejszy na świecie i mają z niego zadawane. Choćby tylko na trzydzieści minut rzetelnej pracy. Dodajcie sobie te minutki. Ładny wynik? Bo mnie się wydaje, że ładny. A teraz siądźcie w sobotę, niedzielę lub nawet piątek i pracujcie przez tyle czasu dodatkowo. Powodzenia :)
wasz belfer

24 komentarze:

  1. Mądry tekst, bo od razu przypomina mi moją karierę ucznia, ale i studenta. Niestety większość nauczycieli czy wykładowców podchodzi do swojego przedmiotu, jak do najważniejszego ze wszystkich :/
    Ale widzę, że coś się zmienia, chociażby po Twoim wpisie :) Pisałam już, jakie szczęście mają Twoi uczniowie?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. A moi uczniowie raczej myślą, że jestem wymagającą, rudą małpką, ale to zupełnie inna historia :P

      Usuń
  2. Również nie zadaję zadań domowych na weekend. Naprawdę nie widzę takiej potrzeby, zwłaszcza w klasach 1-3. I tak, usłyszałam już od kilku rodziców, że zadaję... za mało. A ja po prostu, tak jak i Ty uważam, że od uczenia/ nauczenia jestem ja i czas szkolny. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice moich uczniów nie mają problemu z brakiem prac domowych, ale rzeczywiście w klasie pierwszej (do której uczęszcza Panicz) rodzice podzielili się na dwa opozycyjne obozy: nie zadawać wcale (nawet krótkiej czytanki do ćwiczenia) i zadawać jak najwięcej (tylko wtedy wiedzą, że dziecko coś umie). Bardzo trudny temat.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. A co zajęciami w wymiarze 1 godziny tygodniowo? tak na przykład fizyka w trzeciej gimnazjum. Też nie zadawać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trudne pytanie, nie potrafię na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Mam jednak wrażenie, że zawsze można spróbować nie zdawać :)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  4. Ucząc matematyki uważam, że jeśli pewnych zadań nie zrobi się w odpowiedniej dla ucznia ilości np. działania pisemne czy na ułamkach, to nie załapie. Mimo to zadanie zadaję tylko z ćwiczeń, bo są szybkie i łatwe oraz nie daję żadnych prac na weekend. To czas na odpoczynek dla mnie i dla nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matematyka jest wszędzie :) Warto szanować swój i innych czas wolny.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Zawsze powtarzałam nauczycielom, że dzieci pracują w szkole. I niech sobie policzą ile czasu spędzają w domu przez zadane prace domowe. Czy nauczyciele nie chcą odpocząć po pracy? Chcą. Dzieci też.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam że anonim, ale nie do końca się zgodzę... Na dwóch lekcjach tygodniowo nie jestem w stanie przygotować dobrze uczniów do matury, zadając zadanie przekładam część odpowiedzialnosci za proces uczenia na ucznia, nie wyćwiczysz, nie będziesz umiał... Jeśli ktoś załapał na lekcji to zrobiliście zadania to kilka minut a jeśli ma trudności to jasny sygnał że jeszcze dużo pracy trzeba włożyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież nie chodzi o to, aby w ogóle nie zadawać. Chodzi o to by mając 4-5 godzin w tygodniu dać dzieciom weekend wolny. Jeśli zajęcia masz w piątek, a kolejne we wtorek czy środę zadawałabym zadanie. Zawsze można weekend odpocząć a zadanie zrobić np w poniedziałek.

      Usuń
    2. Każdy ma prawo do własnego zdania. W moim odczuciu dzieciaki mają zadawane zbyt dużo, są jednak nauczyciele, którzy nie widzą w tym problemu.
      A tak przy okazji: cóż to za przedmiot, którego są tyko dwie godziny i jest obowiązkowy na maturze? Oglądałam różne siatki godzin i oglądałam, ale nie znalazłam takiego.

      Usuń
    3. Wyczuwam ironię w odpowiedzi, a to średnio miłe ze strony autorki. To nie ja napisałam powyższy komentarz, ale wydaję mi się, że nikt nie wspominał o tym, że przedmiot jest obowiązkowy na maturze.

      Po części się z panią zgadzam, nadmierne zadawnie jest błędem, ale brak zadawania albo zadawanie raz na ruski rok też nie najlepsze. Uczeń powinien uczyć się samodzielności, kreatywności też poza szkołą, a jest mnóstwo możliwości dla prac domowych - nie tylko takie, które uczeń może ściągnąć lub odpisać... Po prostu może zamiast radykalnego ograniczenia, zmiana na atrakcyjne, ciekawe zadania, które wykonają najzwyczajniej w świecie chętnie...

      Usuń
    4. Dlaczego dwie godziny? A to matematyki nie mogą być dwie pod rząd?

      Usuń
    5. Żaden z przedmiotów maturalnych (ani obowiązkowych, ani rozszerzonych) nie istnieje w wymiarze dwóch godzin tygodniowo (tego dotyczył komentarz).
      Każdy może mieć własne zdanie. Nie uważam, bym kogoś obraziła wyrażając własne.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. I właśnie dlatego chciałabym, żeby moje dziecię trafiło na nauczycielkę taką jak Ty. Pełną zaangażowania, pasji, pomysłów i odwagi aby wyjść poza schemat. Niestety możesz mieć rację, że jesteś w mniejszości. Martwi mnie to, bo sama do dziś mam awersję do szkoły. Byłam wybitnym uczniem, zawsze w klasowej czołówce, ale męczyłam się strasznie przymusem chodzenia do szkoły, aż w końcu któregoś dnia przestałam. Frekwencja poszybowała w dół, a ja jechałam już tylko na oparach opinii dobrego ucznia. Nie chcę aby dziecię powtórzyło ten schemat, bo czuję, że wiele straciłam na średniowiecznym systemie edukacji. Jestem zdeterminowana, myślałam nawet o wyjeździe do Finlandii lub mniej radykalnym rozwiązaniu - edukacji domowej. Z drugiej strony wiem, że z synem może być zupełnie inaczej i nie chcę przelewać na niego swoich lęków, jednak wątpliwości pozostają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątpliwości pojawiają się zawsze. Być może Twoja młodzież trafi na fantastyczne osoby w szkole, przede wszystkim jednak będzie mieć możliwość nawiązywania relacji społecznych (czego edukacja domowa nie jest w stanie w takim stopniu zapewnić). Przy wszystkich plusach ed, są tez minusy, z których warto zdawać sobie sprawę (nie jestem jej zagorzałym przeciwnikiem, ale nie należę również do jej entuzjastów).
      I dziękuję za wszystkie miłe słowa :)

      Usuń
    2. Rozumiem Twoje obawy. Sama jestem nauczycielką i wiem, że w szkole nadal obowiązuje siedemnastowieczny system edukacji. Az się boję, kiedy moja córka zacznie edukację szkolną, bo wiem, że nadal nauczycielami są ludzie z przypadku, bez predyspozycji do tego zawodu-zakompleksieni i zamknięci na wiedzę o drugim człowieku. Tez myślę o Finlandii; tylko czego ja tam mogłabym uczyć, jestem polonistką:-)

      Usuń
  8. Na weekend się nie zadaje z zasady. Po drugie oczywiste jest, że najtrudniejszą część nauki uczniowie powinni wykonywać pod okiem nauczyciela. Podawanie wiedzy w szkole i ćwiczenia jej w domu jest mało skuteczne. Zadawać do domu powinno się tylko opanowanie materiału wymagające pamięci lub wstępnego przeczytania. Uczeń może w domu obejrzeć filmik, przeczytać jakiś tekst. Ale umiejętność wykorzystania wiedzy musi być ćwiczona w taki sposób, aby uczeń mógł otrzymać natychmiastowe wsparcie gdy natrafi na problem, które sam nie może rozwiązać. Robienie zadań w domu zaś jest tylko dla ucznia zdolnego i to pod warunkiem, że każde zadanie zostanie potem omówione gdy sprawiło jakiekolwiek kłopoty.

    OdpowiedzUsuń
  9. Podpisuję się pod Twoim tekstem. Brawo! Ja też staram się nie zadawać wcale lub mało.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlatego dwie godziny? A to matematyki nie mogą być dwie pod rząd?

    OdpowiedzUsuń
  11. Zgadzam się z Tobą w 100%. Nadmierne prace domowe są bez sensu, szkoda tylko, że jesteśmy w mniejszości.

    OdpowiedzUsuń
  12. Asiu kochana! Jak dobrze, że jesteś i piszesz to co piszesz:))) moja ulubiona koleżanko nauczycielko! Podpisuje się pod wszystkim co napisałaś!:) Gosia Szczep

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :)

Copyright © 2016 zakręcony belfer , Blogger