Na wczorajsze zajęcia jeden z uczniów miał przygotować prezentację dotyczącą zapożyczeń. Poprosiłam go o to ponieważ zamęczał mnie wręcz ciągłymi pytaniami o wyrazy pochodzące z różnych języków, a funkcjonujące w polskim.
Do zadania swojego przyłożył się bardzo sumiennie. Choć nie był pewien wartości pracy (skąd ta niska samoocena?) przedstawił przygotowany materiał. Opowiadał na tyle długo, że minęła właściwie cała lekcja. I super. Znaczy, że dobrze zinterpretował moje polecenie.
Na koniec zapytał, jak oceniam całe wystąpienie. Odpowiedziałam, że wysoko i podałam proponowany wynik (nie ocenę, ponieważ operujemy wyłącznie procentami). Mina zainteresowanego- bezcenne.
Nie to jednak wprawiło mnie w osłupienie. Otóż, po jakiejś godzinie od zakończeni zajęć tenże uczeń podszedł do mnie i powiedział:
Mięknie pani, nigdy nie sądziłem, że uzyskam tak wysoki wynik.
I zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest tak, że w związku z moimi działaniami dążącymi do maksymalnego obiektywizmu (powiem więcej, staję na głowie, aby nikt nie zrzucił mi, że ocena jego pracy jest związana z moją sympatią dla danej osoby lub tej sympatii brakiem) nie powstał w młodych umysłach obraz mojej osoby jako surowej (choć czasem muszę taka być) i nie potrafiącej docenić ich pracy i starań. Ech. Jeśli tak, to mieli okazję przekonać się, że tak nie jest.
Dziś, kiedy emocje już opadły żartowaliśmy z wspomnianym uczniem (na forum klasy) z tego, co zostało powiedziane wczoraj. Nawet doszliśmy do wniosku, że może przydałby się na moim biurku, zamiast zdjęć dzieci, portret Carycy Katarzyny.
A niech wiedzą, że choć pewnie specyficzne, to jednak poczucie humoru też mam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz :)