Wakacje. Czas wolny. Wypoczynek. Dla jednych pretekst do leżenia do góry brzuchem. Dla mnie, czas nadrabiania rozmaitych zaległości :P Czytelniczych, hobbystycznych, rowerowych. A, że przez ostatni tydzień Panicz bawił się na półkoloniach, których tematem było gotowanie (tak, tak, syn bardzo lubi przygotowywać różne dania), Jaśnie Panienka została oddana pod troskliwą opiekę babci, ja w końcu miałam czas i okazję pojeździć rowerem (jeśli zapomnieliście, że szczególnie lubię tę dyscyplinę sportu, przypomnicie sobie o tym choćby <tu>, czy <tu> ).
Na przejażdżki zabrałam się z niezastąpionym tatą i szaloną siostrą (Pan Mąż niestety odbywał czterodniowy popołudniowy dyżur). Co prawda rodzinka lubuje się w trasach oscylujących w okolicy pięćdziesięciu kilometrów, ale dla mnie zrobili mały wyjątek i najdłuższa wyprawa zamknęła się w niecałych trzydziestu. I wiecie co? Było fantastycznie.
Sam fakt, że nie musieliśmy ograniczać się do miejskich szlaków, wyznaczanych ścieżkami rowerowymi, a przemieszczaliśmy się wybierając podmiejskie drogi (nie zawsze niestety mało uczęszczane, ale to już drobiazg) wprawiał mnie w dobry nastrój. Takie poczucie wolności, znacie je?
Wiatr we włosach. Słońce łaskoczące twarz. Czasem drobny deszcz. Jak ja to lubię! Bardzo liczę na to, że podczas zbliżającego się wielkimi krokami wyjazdu również uda nam się odbyć kilka rowerowych wypraw. Tymczasem idę rozpocząć pakowanie :D
Szacun. Moja małżonka w ciągu całego sezonu nie zrobi 30 km :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) My w najlepszym sezonie zrobiliśmy ponad tysiąc. Taki mamy pomysł na życie :D
OdpowiedzUsuń