27 lipca 2015

Lublin sztuk-mistrzów


W trakcie naszych małych i dużych wakacyjnych podróży trafiliśmy do Lublina. Trochę z przypadku, trochę z ciekawości mieliśmy okazję zajrzeć na trwający w tym mieście <Carnaval Sztuk-mistrzów>.  Pewnego słonecznego dnia, za namową przesympatycznej Gospodyni, u której stacjonowaliśmy, wsiedliśmy w pociąg i już po czterdziestu minutach byliśmy na miejscu.


Lublin przywitał nas słoneczną pogodą i krętymi uliczkami. Szczególne wrażenie, zanim dotarliśmy do festiwalowego miasteczka, zrobiły na nas kamieniczki, których mieszkania znajdowały się niemal tuż przy chodniku, a jednak dwa piętra w dół (tak, że idąc obok można było zajrzeć do okien na drugim lub trzecim piętrze). I kładki prowadzące wprost z chodnika do tych mieszkań właśnie :) Dzieciom natomiast spodobały się trolejbusy ("Ale dziwny autobus. Czy on jeździ na prąd?"). W naszym rodzinnym mieście jeżdżą bowiem zwyczajne tramwaje i równie zwyczajne autobusy.

Wszystko to jednak było ciekawe aż do momentu, gdy oczom naszym ukazali się pierwsi linoskoczkowie. Artyści, spacerujący na linie przy Wieży Trynitarskiej, zawieszonej około trzydziestu metrów ponad ziemią, skutecznie odciągnęli nas od innych atrakcji. To jednak nie był koniec. Wręcz przeciwnie, początek wielkiej cyrkowej przygody :) 

W dalszej części zwiedzania, udało nam się zobaczyć jeszcze wielu śmiałków podniebnych akrobacji. Z lubością siedliśmy w okolicy Trybunału Koronnego (od tak, wprost na bruku) i obserwowaliśmy mistrzów na tle błękitnego, bezchmurnego nieba. 


Napatrzywszy się na podniebne ewolucje, wyruszyliśmy na Błonia pod Zamkiem. Tam, wśród śmiechów i ogólnego, wesołego rozgardiaszu wzięliśmy udział w otwartych Warsztatach Kuglarskich (raj dla Piskląt). Mieliśmy niepowtarzalną okazję pospacerować na linie, zawieszonej kilkanaście centymetrów nad bezpieczną powierzchnią ziemi (w asyście doświadczonego pomocnika). Kręciliśmy talerzem na patyku (okazało się, że to nie było takie trudne). Uczestniczyliśmy w ślimaczych wyścigach, a nawet przybiliśmy piątkę z Koziołkiem Matołkiem.

Z wielkim żalem opuszczaliśmy miasto ulicznych uciech. Nie udało nam się znaleźć na widowni podczas żadnego z zaplanowanych spektakli (rozpoczynały się w późnych godzinach popołudniowych, co przekraczało możliwości Piskląt). Nadrobimy to jednak w przyszłym roku (to już postanowione, przyjeżdżamy na kolejny festiwal).


Jeśli będziecie mieli okazję uczestniczyć w przyszłości w tym wyjątkowym spotkaniu niezwykłych artystów, nie wahajcie się. Dobra zabawa i moc wrażeń gwarantowane. Bo przecież Lublin to miasto inspiracji :D 

PS Przy całym rozmachu lublińskiego Carnavalu nie czuliśmy się ani przez chwilę zagubieni. Dzięki sprawnie działającej informacji (zarówno internetowej- na stronie festiwalu, jak i stacjonarnej- w punkcie informacyjnym), pomimo tego, że pierwszy raz gościliśmy w mieście, spokojnie odnaleźliśmy wszystkie kluczowe dla nas miejsca. Spróbujcie koniecznie i Wy.

PS 2 Jeśli chcecie zobaczyć, co inni rodzice polecają, w ramach, organizowanej przez Maluszkowe Inspiracje, akcji "Podróże kształcą", kliknijcie <tu>

5 komentarzy:

  1. W zeszłym roku realizowałam projekt z dziećmi w okolicach Lublina. W sumie nie spodziewałam się niczego szczególnego, ale Lublin bardzo pozytywnie mnie zaskoczył (zabudową miasta, legendami, historią, atrakcjami). Mój pobyt z tygodnia przerodził się w dwa tygodnie, bo tyle było zwiedzania i atrakcji, że żal było wyjeżdżać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale wiesz, że jest dokąd wracać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. jest mi strasznie wstyd, ale w Lublinie nigdy nie miałam okazji być. Muszę to koniecznie nadrobić!

    OdpowiedzUsuń
  4. My w tym roku pojechaliśmy pierwszy raz do tego, jak się okazało, pięknego miasta. I z całą pewnością nie ostatni :D

    OdpowiedzUsuń
  5. W takim razie za rok serdecznie zapraszam.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :)

Copyright © 2016 zakręcony belfer , Blogger