Nasza tablica motywująca. |
Początkowo myślałam o tym, aby opisać tu wszystkie lub choćby część moich sposobów na organizację naszego wspólnego czasu. Po namyśle doszłam jednak do dwóch wniosków:
1) wpis byłby strasznym tasiemcem;
2) kto lubi czytać tasiemce? w połowie przynajmniej połowa dałaby sobie spokój, hehe.
Dlatego też niniejszym ogłaszam powstanie nowego cyklu wpisów: wakacje z dziećmi :)
W pierwszej odsłonie pokażę Wam nasz patent na "dyscyplinowanie" dwóch wariujących gagatków (czyli mówiąc krótko: jak sprawić, by Pisklęta nie chciały się wzajemnie pozabijać, hehe). Nie jestem pewna, czy słowo "dyscyplinować" jest najwłaściwszym, ale poniekąd oddaje sens działania. I nie chodzi o wyznaczanie kar (przecież wszyscy wolimy być nagradzani, prawda?). O co zatem chodzi? O tablicę motywacyjną. Zapewne wielu z Was ją zna (prochu nie wymyśliłam, wiem), ale warto o niej przypomnieć z różnych względów.
Przede wszystkim jest to metoda pracy z dzieckiem, która u nas sprawdziła się świetnie. Na czym polega? Na tablicy magnetycznej, suchościeralnym pisakiem malujemy "buźki" w odpowiednich kolumnach. W zależności od potrzeby można wymyślić różne kategorie polegające wieczornej ocenie. U nas są to m.in. : zachowanie w domu i na dworze, sprzątanie (w wyznaczonym dziecku zakresie, np. własnych zabawek), mycie się. "Buźki" są trzy: uśmiechnięta- świetnie, średnia (zamiast uśmiechu- prosta kreska)- było dobrze, ale musisz się jeszcze postarać, i smutna- kiepsko. Najważniejsze jest nawet nie samo namalowanie symboli, ale rozmowa o tym, co przez cały dzień miało miejsce. Dzieciaki są mądre i same wiedzą, na co zasłużyły ( przyznanie się do tego, że dziś było "kiepsko" jest dla nich wystarczającą karą, natomiast "świetnie" zawsze wywołuje błysk w oku i szeroki uśmiech u młodego człowieka).
Po co się tak bawić? Żeby utrwalać pozytywne zachowania. Dziś się nie udało, ale jutro może być lepiej :) A jeśli dodatkowo umówimy się, że np. pięć uśmiechniętych paszcz w tygodniu (z określonej kategorii) wymienia się na nagrodę ( i nie mam na myśli kupowania dziecku kolejnych "upragnionych" przedmiotów, ale sprawienie mu frajdy przez np. wycieczkę na basen lub wyczekiwaną wyprawę rowerową), możemy się spodziewać niemal cudownych rezultatów (przetestowane na dzieciach, hehe). Jest tylko jeden haczyk: rodzicielska konsekwencja, bez niej nic się nie uda (nie tylko w przypadku tablicy, tak nawiasem mówiąc).
Takimi "odznakami" dysponujemy w nagłych przypadkach :) |
Czy to zawsze działa? Nic nie działa zawsze i na każdego. Ale jeśli nie spróbujecie, to się nie przekonacie :D
PS W ekstremalnych sytuacjach, szczególnie z udziałem Jaśnie Panienki, która co prawda zbiera "uśmiechy", ale nie do końca wie o co chodzi (wszak jest małym szkrabikiem), sięgamy po "odznaki". W tej roli występują znalezione w zakamarkach małe przypinki reklamowe (tzw. piny). A, że mała sroczka lubi błyskotki, to zwykle się skusi :D I zamiast awantury przy ubieraniu jest zadowolenie i duma z nowego nabytku. Ach, te dzieci... :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz :)