źródło: wiadomosci24.pl |
Po pierwsze, co dość oczywiste, mogę pójść, poszukać wolontariusza zaopatrzonego w puszkę do kwestowania i dorzucić swoje "pięć groszy" do puli. Takie działanie nie zmusza mnie w zasadzie do żadnego wysiłku. Oczywiście poza spacerem, ale centrum orkiestrowe znajduje się dość blisko mojego domu, więc spacer nie jest przesadnie długi ( nawet jeśli temperatura spadnie do -20 i będzie śnieg po kolana, hehe). Poza tym , gdyby nawet dopadła mnie totalna niemoc zawsze mogę wesprzeć fundację za pośrednictwem nowoczesnych technologii. Prawdopodobnie nie wylicytuję żadnego ze złotych serduszek, ale nadal mam szansę na udzielenie finansowego wsparcia.
Po drugie, co również w miarę łatwo przewidzieć, mogę przyłączyć się do kwestowania. Zgłosić się do jednego z istniejących sztabów lub zorganizować własny (nad czym od kilku lat intensywnie myślę, ale to łączy się już z kolejnym punktem programu). Kilka ładnych lat biegałam z identyfikatorem na szyi (w czasach, kiedy to, o zgrozo, nie było pięknych, kolorowych puszek i musieliśmy sami kombinować, w co zbierać datki, tak to było- teraz już wiecie, że staję się powoli pomarszczoną staruszką, hehe), więc myślę, że dałabym radę. W końcu to jak jazda na rowerze, raz spróbujesz i pamiętasz na zawsze :)
Od jakiegoś czasu zastanawiam się jednak (ostatnio coraz intensywniej), czy może jednak nie zaryzykować i nie stworzyć sztabu w mojej ukochanej szkole. Myślę, że dzieciaki chętnie wzięłyby udział w finałowej kweście. Można byłoby jednak pomyśleć nad jakimś szerszym planem działania. W końcu mamy kilka asów w rękawie, czemu by ich nie wyciągnąć w szczytnym celu? Może jakiś pokaz talentów, albo coś z goła innego? Póki co mam rok na zdobycie pozwolenia od Szefa Wszystkich Szefów, czyli dyrekcji. A później zajmę się planowaniem konkretnych działań :)
źródło: tvn.pl |
Czy mogę zrobić coś więcej? Owszem. Mogę każdego dnia pokazywać moim szkolnym kotkom, choć nie tylko, że "pomaganie jest fajne". Że to nie tylko kwestia mody (choć bardzo szlachetnej, przyznaję i pochwalam), uczestniczenia w kolorowym festynie pod wodzą charyzmatycznego gościa w śmiesznych okularach (Jurku, z tego miejsca pragnę podziękować za coroczny festyn dobroczynności i Twoje charakterystyczne, choć już nie czerwone, okulary). Że można swoim codziennym działaniem powodować, że życie ludzi, którzy nas otaczaj staje się lepsze. Wyciągnę po raz kolejny przykład Tęczowego Domu Dziecka, o którym przeczytacie choćby <tu> Tak niewiele potrzeba, aby na dziecięcych buziach pojawił się uśmiech. Najważniejsze jest jednak to, że nie muszę czekać do następnego Wielkiego finału, aby go zobaczyć. I to najlepsza bodaj rzecz, jaką mogę dla Was zrobić :)
się grało :)
OdpowiedzUsuńTo był pierwszy lub drugi rok grania orkiestry świątecznej pomocy. Nie pamiętam jaki był cel zbiórki, ale pamiętam, ile się nauczyłam. Że są przepisy dotyczące organizacji imprez masowych. Że są przepisy dotyczące publicznych zbiórek pieniędzy. Że w okresie świątecznym altruizm jest bardziej popularny. Że dobre uczynki może nakręcać egoizm. Że network, czyli sieć znajomych jest ważniejsza niż kosztowna biżuteria i opasły portfel. Teraz gdy WOŚP uznana została za polski super brand, czyli doskonale rozpoznawaną i lubianą markę, każdy chce grac w wielkiej orkiestrze serc. Reklamy firm różnych grają orkiestrą od rana do wieczora.
Ja robiłam koncert na głównym placu w mieście. Dziś byłam na koncercie przed supermarketem i pan P. kandydujący na prezydenta ściskał ręce. Ale myślę, że wolontariusze wciąż mogą przy organizacji nauczyć się dużo więcej niż na zajęciach z przedsiębiorczości
http://www.repetitiorepetitio.blogspot.com/2014/01/numer-z-wodkiem.html
Myśmy też zaczynali jednym z pierwszych finałów. Było inaczej niż dziś, nie wiem czy lepiej, czy gorzej. Najważniejsze, że idea przetrwała :)
UsuńAsia święta racja dlatego też z roku na rok jestem wolontariuszem :)
OdpowiedzUsuń