22 listopada 2014

Trudy wolontariatu

źródło: opiekun.kalisz.pl
Od kilku lat (czwarty bodaj się zaczyna), wraz z dzieciakami ze szkoły odwiedzam Dom Małego Dziecka ( na potrzeby tego bloga nazwałam go Tęczowym, a więcej na jego temat przeczytacie <tu> ). Zajęcia odbywają się dosyć regularnie, oczywiście w ramach wolontariatu. Co robimy w Tęczowym? Najczęściej po prostu jesteśmy. Budujemy z klocków, bawimy się lalkami albo samochodami, czytamy książeczki. Niczego więcej nie trzeba.
Zalety takich zajęć mogłabym wymieniać do jutra. Każdy z Was przyzna, że to bardzo pięknie poświęcać swój czas tym, którzy go potrzebują. Podopieczni z Tęczowego odwdzięczają się szerokimi uśmiechami, a moje szkolne kotki odbierają lekcję życia. Walor społeczny całej akcji- nie do przecenienia. Zwykle opuszczamy tęczowe maluszki w zadumie, ale z uśmiechem na ustach i poczuciem dobrze wykonanego zadania.

Czasem jednak zdarzają się takie wizyty, po których mamy łzy w oczach (a przynajmniej ja mam). Wydawać by się mogło, że po tylu latach współpracy przywykłam do trudu rozstań i wiem, że nie mogę zabrać maluszków ze sobą i zapewnić im szczęśliwych, kochających domów. Oczywiście, wszystko to wiem, ale... Bywają takie dni, kiedy malce płaczą bardziej niż zwykle przy pożegnaniu. Kiedy nie wiedzą jeszcze, że "ciocie" I "wujkowie" pójdą za chwilę, a oni zostaną znów z tęczowymi opiekunami, których nie mają przecież na wyłączność (przy całym szacunku dla ogromu pracy, który wkładają w wychowanie podopiecznych, nie są w stanie przytulać, gilgotać i czytać tyle, ile potrzebują maluchy). W takie dni podziwiam moich uczniów jeszcze bardziej. Bo wiem, że ci młodzi ludzie też widzą łzy i rozpacz, a mimo tego chcą przyjść znów i znów. I wiedzą, że to, co robią jest ważne i potrzebne. Nie wiem, czy będąc w ich wieku, znalazłabym w sobie taka siłę. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że kiedy zaczynaliśmy współpracę z Tęczowym Domem zupełnie mały maluszków było mało (może czworo w grupie), a teraz niemal wszystkie są maleńkie (w naszym oddziale najmniejsze miało dziesięć miesięcy, najstarsze- trzy lata, ale najwięcej było dwulatków). A to stanowi dodatkową trudność. Po pierwsze nie każdy ma predyspozycje do przebywania z maleństwami, które nie potrafią określić swoich potrzeb. Po drugie wzrasta poczucie tragizmu sytuacji. Takie są jednak realia, czy nam się to podoba, czy nie. 

Jeśli Wy macie w sobie dość siły i możliwości, aby podjąć działalność jako wolontariusze- gorąco Was do tego namawiam. Bo czasem warto podjąć trud, aby stać się lepszym człowiekiem. A jeśli wiecie, że nie dacie rady pójść do dzieciaków, zorganizujcie jakąś zbiórkę darów na ich rzecz. Idą Święta, to dobry moment na działanie. Jak każdy inny.
wasz belfer

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twój komentarz :)

Copyright © 2016 zakręcony belfer , Blogger