Tak mówi o sobie i swojej nowej kapeli bohater drugiej części śląskiej powieści o superbohaterze Jakuba Ćwieka. Jeśli spodziewacie się znaleźć tu rzetelną recenzję, to być może spotka Was zawód. Co prawda połknęłam "Faceta w czerni", a nawet zdążyłam przetrawić. Nie tyle jednak chciałam się z Wami podzielić spostrzeżeniami związanymi z samą powieścią, ile moimi literackimi (choć nie tylko) skojarzeniami i wspomnieniami wywołanymi lekturą :) Gotowi? Ruszajmy zatem.
Na pierwszy ognień pójdzie sama konstrukcja utworu. Jak podkreśla autor, wykorzystana została tu formuła komiksowa. Znaczy, że co? Otóż: pierwszoplanowa rolę odgrywa heros (może trochę podstarzały, ale zawsze), który posiada grono wiernych pomocników (w tym Bena, ale o nim za chwilę). Nigdy nie byłam fanką komiksów (nie przemawiają do mnie, no nie przemawiają, może poza cyklem o Hansie Klossie, który wpadł w moje ręce dawno, dawno temu; uczciwie będzie jednak przyznać, że byłam wielką fanką "Stawki większej niż życie", takie czasy były, hehe). W opowieści o Ryśku Zwierzchowskim zupełnie jednak przyjęta taktyka narracji obrazami nie przeszkadza. Może jeszcze polubię i taką formę literacką??? Panicz byłby wniebowzięty, wszak jest jej wielkim fanem (szczególnie komiksowych przygód Scoobie-Doo i jego przyjaciół).
Kiedy myślę o superbohaterach i komiksach, to koniecznie muszę przywołać, wspomnianego już Beniamina. Ten młody chłopak, pochodzący z rodziny lokajów z dziada pradziada, jest kimś na kształt Alfreda i Robina dla Batmana w jednym. Z jednej strony prowadzi "Zwierzowi" dom, umawia na spotkania, troszczy się. Z drugiej jednak bierze udział w akcjach. Młodzieniec ten pojawia się już w pierwszej części "Dreszcza", ale dopiero w drugiej przekonujemy się, jak wielką rolę w życiu Ryśka odgrywa. Nie wdając się w szczegóły, ten sympatyczny i niezwykle inteligentny nastolatek przywodzi mi na myśl raczej jednego z Młodych Tytanów (szczególnie ciepło myślę o Nightwingu, tak, tak, wiem, że to samodzielny Robin). Muszę Wam jednak przyznać, że prawdopodobnie nigdy nie wpadłabym na ten trop, gdyby nie wypracowanie jednego z moich szkolnych kotków. Zupełnie przed Świętami sprawdzałam charakterystyki wybranych bohaterów literackich i taki ono typek mi się trafił, hehe (choć kreskówkę o młodocianej lidze superbohaterów miałam okazję wielokrotnie oglądać, zaryzykuje nawet stwierdzenie, że była jedna z moich ulubionych, hehe).
źródło: menu-raven-mlodzi-tytani.blog.onet.pl |
Jeśli chodzi o umieszczone w tytule wpisu wstrząsy. Otóż pewnego dnia Zwierzu postanawia pójść na przesłuchanie do zespołu The Tremors (w tłumaczeniu: wstrząsy właśnie). Jest wszak rockendrolowcem i nie marzy jeszcze o muzycznej emeryturze. I tu kolejny przebłysk. Z sali prób wychodzi ni mniej, ni więcej, ale Geralt z Rivii. Długowłosy, tleniony fan wiedźmina o wężowych oczach (z tym, że jedna soczewka przekręciła się i wąska, żółta szparka znajduje się teraz nie w pionie, a w poziomie). W czasach, kiedy powstawały przygody Białego Wilka, byłam jego wielką fanką (jak połowa moich rówieśników chyba). Wraz z moim ówczesnym towarzyszem życia pochłanialiśmy koleje części sagi. Stało się jednak tak, że się rozstaliśmy. Ponieważ uważałam się za osobę niezwykle dorosłą (miałam już skończone całe dziewiętnaście lat, hehe), uznałam, że przecież kulturalni ludzie, pomimo rozstania, mogą nadal utrzymywać kontakty (bardzo pięknie, nadal tak uważam, choć dziś wiem, jakie to trudne). Ponieważ zbliżało się Boże Narodzenie, wymyśliłam, że koniecznie muszę przygotować dla eks jakąś niespodziankę. Poszłam do księgarni i poprosiłam o pierwszy tom wiedźmińskiego cyklu. Ponieważ akurat "Krew elfów" była niedostępna, zdecydowałam się na część drugą (kierując się chronologią). Zgadniecie, jaki tytuł nosi tom drugi? "Czas pogardy". I tak oto, nieco nieświadomie, zamiast sprawić radość, wprawiłam obdarowanego w konsternację. Dziś, kiedy o tym myślę, chce mi się śmiać. Wtedy, w wyniku niedopatrzenia, wyszłam na osobę perfidną i wyrachowaną, hehe. No cóż. Było minęło. Anegdotka została :)
Oprócz mrocznych klimatów związanych z piwniczną salą prób w drugiej części "Dreszcza" przyjdzie nam przenieść się do słonecznej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo. I znów w głowie kliknięcie. Motyw głowy kościoła, dobro i zło, zagadka i naukowiec- "Zaginiony symbol". Był taki czas, kiedy powieści Dana Browna robiły na mnie duże wrażenie (dopóki nie uznałam, że w połowie książki jestem w stanie domyślić się zakończenia, bo formuła się nieznośnie powtarza). Niemniej jednak. Może warto wrócić do tych literackich fascynacji, tak jak do zapomnianych seriali kryminalnych, hehe (ale to dopiero wtedy, kiedy skończę z magicznym Harrym Potterem, który na kartach utworu Ćwieka, również został przywołany).
A jeśli już mówimy o papieskim epizodzie, nie sposób pominąć niezwykłych ochroniarzy doktora Swarzędza. To golemy. Zupełnie jak u Pilipiuka w cyklu o kuzynkach Kruszewskich. Tam też niezniszczalne stwory miały za zadanie rozprawić się ostatecznie z głównymi bohaterami (tyle, że potwory zostały ulepione z gliny, a Kuba dał swoim cielesna postać). Swoją drogą, na półce leży jeszcze nietknięta "Zaginiona"(najnowsza część wspomnianego cyklu) i czeka na przeczytanie. Już niedługo.
I ostatnie już spostrzeżenie. Wszechobecne "Makabryczki", których wielkimi fanami są chłopcy Dzwoneczka (nawet, jeśli chwilowo n ie pamiętają, kim tak na prawdę są). I Rysiek zetknie się z tymi powiastkami w formie rysunkowej (czyli znów komiksy, hehe). Ładnie, kiedy różne opowieści tego samego autora się przenikają (choć może wyolbrzymiam?).
No i tak. Kto by się spodziewał, że biorąc do ręki niepozorną książeczkę o przygodach zniszczonego życiem byłego, niedoszłego muzyka, dostaniemy taki worek prezentów. Jednej rzeczy tylko nieco żałuję. Alojzowej mowy. Ponieważ rola tego bohatera została nieco zmniejszona, w porównaniu do części pierwszej, to mamy mniej gwary (takie przynajmniej odniosłam wrażenie). Ale liczę na Ciebie, Kubo i wiem, że trzecia część będzie bardziej obfitować w obecność byłego górnika.
To jest piękne w opisach u Ćwieka, że podaje nam tylko kilka jego fragmentów, a reszte składamy sobie sami przy pomocy scen z filmów, książek i innych rzeczy. Dzięki temu dostajemy sytuacje i obrazy takie jakie chciał nam przekazać autor.
OdpowiedzUsuńA ja lubię jeszcze to, że każda Kuby seria jest inna. Sama nie wiem, którą z nich lubię najbardziej :)
OdpowiedzUsuń