6 czerwca 2014

Wolność kocham i rozumiem

źródło: muzyka.wp.pl
O tym, że rzadko oglądam telewizję wiadomo nie od dziś. Czasem jednak zdarzy się w przelocie, że dotrą do mnie strzępki informacji. Tak też stało się ostatnio. I cóż słyszę? Jurek Owsiak został wybrany Człowiekiem Wolności w kategorii "społeczeństwo" (stacja TVN wraz z Gazetą Wyborczą przeprowadziły taki plebiscyt z okazji 25-lecia demokracji w Polsce).

Jak wielką i dobra robotę wykonuje ten sympatyczny szaleniec w czerwonych okularach nie muszę nikogo przekonywać. Co roku, przy okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jak kraj długi i szeroki wszyscy obnoszą się z czerwonymi serduszkami dumnie przyklejonymi w jak najbardziej widocznym miejscu. Nie o tym jednak będzie ten wpis.

źródło: tajo.floq.pl
A o czym? A o największym europejskim festiwalu. O Woodstocku. Dla tych, którzy wiedza o mnie choć trochę- żadne zaskoczenie. Wszak znane są me preferencje muzyczne, nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Dziś wracam myślami do lata 2005 roku. Mój debiutancki wyjazd do Kostrzyna nad Odrą.

Pierwsze skojarzenie- nocna podróż pociągiem. Specjalnym, podstawionym dla tych zapaleńców, którzy podobnie jak ja pragną dwóch dni muzyki w niepowtarzalnej atmosferze (wtedy jeszcze formuła nie była trzydniowa). I wschód słońca obserwowany z okna. Wielka, różowa kula wyłaniająca się znad nurtu rzeki- tak, byliśmy na miejscu. Jeszcze tylko czterdzieści minut spacerku i przywita nas największe, jakie w życiu widziałam, pole namiotowe (kolejne lata udowodnią, że mało jeszcze widziałam,hehe).

źródło: antymuza.pl
Namioty rozbite, sąsiedzi poznani, czas na zwiedzanie polowego miasteczka. Na górce namiot krysznowców, przy bramie punkt gastronomii. Kolory wirują w oczach, wszyscy się uśmiechają. Jest pięknie! Tak to pamiętam. Pamiętam jeszcze, że wtedy, za pierwszym razem, podobało mi się absolutnie wszystko. Od wielkiego pola słoneczników począwszy, przez wielką scenę i wielki kurz, po wielką kolejkę oczekujących na obiad.

Wtedy też własnie po raz pierwszy spotkałam na swej muzycznej drodze niezbyt jeszcze znane Lao Che, grający irlandzką muzykę Carrantuohill, czy w końcu Frontside. Ostatecznie flirt z tym ostatnim trwa do dziś i nie bez powodu jednym z ulubionych kawałków Panicza i Jaśnie Panienki jest Legenda.
źródło: kulturalne.opole.pl

Nigdy też nie zapomnę atmosfery panującej pod sceną. Tego tłumu, który wraz z liderem KSU wyśpiewuje ...deszcze niespokojne..., czy Idź pod prąd! I na deser, tuż przed wielkim finałem, Raz Dwa Trzy ze swoja nastrojowością i niepowtarzalnością. A na koniec HEY i cudowna jak zwykle Kasia Nosowska. Z całą swoją introwertycznością, onieśmielona, ale zachwycająca i lepsza niż kiedykolwiek dotąd. Doskonale słyszalny głos z tłumu "Kaśka, kocham ciebie!" Niby drobiazg, a tak dobrze siedzi w mojej głowie. Przed publicznością staje nieśmiała osóbka, ledwie widoczna z ogromnej sceny i powala głosem wszystkich zebranych. Dla takich chwil warto żyć.

źródło: muzyka.wp.pl
Powrót do codzienności zamazuje się w pamięci jak niewyraźny sen. Zmęczenie i emocje, które nagle opadły biorą górę. Do domu docieram chyba już tylko na oparach energii. Żaden kolejny wyjazd na Woodstock nie dał mi tyle, ile ten. Choć później bawiłam się równie dobrze, to jednak docierały do mnie też te rzeczy, których nie chciałam. Ale o tym nie warto pisać :)

PS Nawet jeśli nie wszystko wyglądało tak, jak to przedstawiam, wybaczcie. Pamięć ludzka jest taka wybiórcza :)

8 komentarzy:

  1. a w 2005 nie były zary? chyba od od 2006 jest kostrzyn...

    OdpowiedzUsuń
  2. zary byly do 2003

    OdpowiedzUsuń
  3. To ostatnie zdjęcie z tłumem jaki był przed koncertem Prodigy średnio pasuje do reszty treści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież to nie o ten konkretny tłum chodzi, a o bycie ze sobą w tłumie właśnie :)

      Usuń
  4. byłam tam w 2007, niezapomniane przezycie.. do tej pory nie udalo mi się jechać po raz drugi, a moze to i lepiej? Moze na zawsze zostane przy tym idealistycznym wspomnieniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, ja tak pamiętam dwa Woodstocki. Pierwszy, kiedy wszystko było WOW, kiedy zakochałam się miłością krótką, acz intensywną w Lao Che, Papa Roach... A pojechałam Tam za Anją... I, po kilku latach, pierwszy w Pokojowym Patrolu - zupełnie inny wymiar imprezy. Harówka ponad siły za coś do jedzenia i nieco czystsze toiki... Nic nigdy nie dało mi takiej satysfakcji. Kiedy już nie możesz, kiedy myślisz, że jeżeli ktoś do ciebie podejdzie to wybuchniesz, masz dosyć ludzi, którzy coś ciągle od ciebie chcą, hałasu tłumów i wyjących scen... Wtedy ktoś podchodzi, zadaje głupie pytanie typu "sorry, którędy na Woodstock?" stojąc pod główną sceną... Podnosisz głowę i widzisz te uśmiechnięte twarze, ludzi którzy się bawią i chcą cię wciągnąć w ta zabawę, uśmiechasz się każdą ręką wskazujesz inny kierunek i mówisz z bananem na twarzy: "tam". Rozchodzicie się uśmiechnięci, a ty już wiesz, że dasz radę następnym paru godzinom, co by się nie działo ty i cała reszta "czerwonych" dacie radę, bo kto da radę jak nie my?

      Usuń
  5. Bo pierwszy raz pamięta się zawsze, czegokolwiek by nie dotyczył, i z czymkolwiek był związany :) Dobrze mieć i zbierać takie wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :)

Copyright © 2016 zakręcony belfer , Blogger