Wakacje, znowu są wakacje! Tak, z pieśnią na ustach, wypadałoby zacząć ten wpis, bo czemu nie? W końcu nic nie muszę (oczywiście oprócz wczesnego wstawania, jakoś trudno nakłonić Jaśnie Panienkę do pobudek w porze bliższej południa, hehe).
Chwilowo mogę schować na dno najgłębszej szafki wszystkie kalendarze, pióra i inne belfrowskie gadżety. Chwilowo też się z tego cieszę (za jakiś miesiąć, półtora, zacznę tęsknić za całym tym szkolnym zamieszaniem, ale to już zupełnie inna kwestia). Póki co czas cieszyć się nieskrępowaną wolnością.
Chwilowo mogę schować na dno najgłębszej szafki wszystkie kalendarze, pióra i inne belfrowskie gadżety. Chwilowo też się z tego cieszę (za jakiś miesiąć, półtora, zacznę tęsknić za całym tym szkolnym zamieszaniem, ale to już zupełnie inna kwestia). Póki co czas cieszyć się nieskrępowaną wolnością.
I pod takim oto hasłem upłynął miniony weekend (choć umówmy się, właściwie najbliższe dwa miesiące, to nieustający weekend). Mimo, iż sobota zapowiadała się pogodowo nieciekawie, to oczywiście wyszło zza chmur zamówione słońce (dzięki Foka, jesteś niezawodny). A kiedy już wyszło i przywitało rodzinkę mieszczuchów w zaprzyjaźnionym gospodarstwie niemal agroturystycznym :) uciechom nie było końca. Szczególnie Panicz i Jaśnie Panienka zwariowali, nie mogąc ogarnąć tej beztroski związanej ze swobodą wszelką.
źródło: pressmix.eu |
I choć czasem patrzyłam z przerażeniem jak moje małe dziecię podchodzi do dziesięć razy większego zwierzaka i czule głaszcze je, nie zważając, że jest lizane i upaprane niemal do granic możliwości (jak mawia mój Najlepszy Na Świecie Mąż, krowa jest zwierzęciem domowym, hehe). Albo jak starsze, wlazłwszy na wątłe, plastikowe wiaderko, obtrąca co niżej wiszące, jeszcze niedojrzałe jabłka (taka zabawa była, przednia doprawdy). Najważniejsze, że smyki, a była ich w sumie niezła gromada (choć docelowo miała być z moimi czwórka) uhahane (jakkolwiek by się to pisało), dotlenione i nadal zakochane w wiejskich rozrywkach (Panicz: mamo, mamo, kiedy przyjedziemy tu na noc?). I nawet przez jedną krótką chwilę nie zapytali, czy mogą obejrzeć bajkę :)
A niedziela, jak to niedziela. Odpoczynek, po odpoczynku. Czyli wsiadamy na rowery i trenujemy przed czekającym nas wkrótce wyjazdem (wymarzyliśmy sobie przemieszczać się wszędzie w okolicy miejsca, do którego jedziemy, rowerami). Wiadomo, samochodu nie posiadamy, tacy jesteśmy niedzisiejsi. Nawet prawa jazdy nie uświadczysz w naszym domu (chyba, że akurat ktoś wpadnie z takowym w odwiedziny, hehe). Do rzeczy jednak. Otóż, z radością stwierdzam, że Panicz coraz lepiej radzi sobie w ruchu miejskim. Oczywiście wybieramy głównie ścieżki rowerowe (na szczęście mieszkamy w przyjaznej ścieżkowo okolicy), ale i po nich trzeba umieć się poruszać. I przyzwyczaić do specyfiki jazdy w grupie (utrzymywać tempo, zachowywać odstęp, kolejność itp.). Przyznam Wam, że to wielka frajda, takie rodzinne wypady. Jeszcze tylko musimy opanować Panienkę z jej ekspansywną naturą ciekawisi. Kiedy przestanie się już wychylać, wyciągać ręce z pasów i ogólnie cudować- będzie idealnie :)
A teraz mamy wieczór. I choć idę jutro do pracy (muszę nieco posprzątać), to nie martwię się, że będę nieprzygotowana, nie muszę :)
PS A przy okazji podrzucam Wam link do ciekawego bloga poświęconego trasom rowerowym w Łodzi i okolicach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz :)