8 października 2014

A imię jego czterdzieści i cztery...

źródło: film.wp.pl

Jestem osobą sentymentalną. Przywiązuje się do miejsc i ludzi, płaczę na filmach, (co bywa powodem żarcików mojej A, hehe), zbieram śmieci (czytaj kasztany, no co poradzę, lubię je zbierać i tyle). Idąc więc do kina oczekuję duchowego wstrząsu. Można powiedzieć, że liczę na katharsis (no może bez przesady, ale chcę wyjść z sali poruszona).


I takie właśnie przesłanki kierowały mną, kiedy zdecydowałam, że obejrzę z uczniami "Miasto 44". Wiele wokół tego obrazu wywołano zamieszania, zarówno medialnego, jak i społecznego. Wziąwszy pod uwagę, że wiele scen kręcono na łódzkich ulicach, uznałam, że choćby z tego powodu warto. A mówili: nie idźmy. A przestrzegali: będzie kiczowato. A upominali: są złe recenzję. Tkwiąc przy wcześniejszym postanowieniu, zarezerwowałam bilety. I co?

źródło: film.wp.pl
I jedyne określenie, które przychodzi mi do głowy w odniesieniu do filmu, tak  aby jednym słowem opisać to, co zobaczyłam jest: słodko- gorzki. Dlaczego tak? Dlaczego "słodki"? Otóż rzeczywiście są sceny ocierające się o kicz. Przykładem niech będzie bodaj najbardziej rozpoznawalna scena pocałunku. Miało być nastrojowo, romantycznie, z podkreśleniem wagi pozytywnych emocji. Jak wyszło? W moim odczuciu słabo. Rozumiem zamysł twórców (taką mam przynajmniej nadzieję), natomiast nie rozumiem czemu akurat takie środki filmowe zostały wykorzystane. Co bowiem widzimy na ekranie? W zwolnionym tempie, wokół całujacej się pary przelatują kule wystrzelone przez niemieckich żołnierzy. W tle muzyka, która mogłaby spokojnie zaistnieć na niemal każdej imprezie młodzieżowej (przykre zestawienie z przedwojennymi szlagierami, które dość mocno zaistniały w filmie). Czemu taki zabieg miał służyć? Czyżby widz nie wiedział, że miłość jest ponadczasowa, uniwersalna i nie wybiera lepszych bądź gorszych czasów? To chyba widz wie. A może miała być podkreślona w ten sposób rola uczucia, jako jedynego symptomu normalności? Nie wiem. Ja tu widzę niezły matrix, że się tak wyrażę.

źródło: film.wp.pl
Przyznać muszę, że nie tylko w tej scenie zaproponowano zwolnienie tempa. Nie wiem, jak pozostałych obecnych na seansie (a sala wypełniona była po brzegi), ale mnie denerwowały te momenty. Również dlatego, że były przewidywalne. Wchodził konkretny motyw muzyczny i do wyboru były dwie opcje: albo za chwilę coś wybuchnie (raczej spektakularnie), albo nastąpi spowolnienie. Eh. Same wybuchy też do mnie nie przemówiły. Toż to nie był film akcji (chyba, że coś przegapiłam). Chciałam zobaczyć prawdziwego bohatera, z krwi i kości, takiego, któremu uwierzę, że coś przeżywa. A tymczasem dostałam zgraję chłopaków (i dziewczyn, dodam dla uczciwości) biegających po ulicach, łamiących rozkazy i kąpiących się w strugach krwi. No nie, no nie. I nie o wrażliwość moją tu chodzi. Raczej o to, że czasem miało się wrażenie, że za chwilę zza rogu wyskoczy Arnold amerykański superbohater filmowy Schwarzenegger i rozwali (mówiąc kolokwialnie) towarzystwo.

I tu przechodzimy do "gorzko". Wydarzenia sierpnia '44, co nie ulega najmniejszej wątpliwości, są niezwykle istotne dla Polski i Polaków. O bohaterstwie powstańców powiedziano wiele i zapewne wiele zostanie jeszcze powiedziane. Należy im się cześć i chwała. W pełni się z tym zgadzam. A "Miasto 44" śmierdzi dla mnie komercją. Dużo efektów, aby się sprzedało (nie jestem hipokrytką, wiem, że musi się sprzedać i zarobić, ale czemu w taki sposób?), wątek miłosny (podobno, bo po twarzach bohaterów trudno się zorientować,czy aby na pewno), rozstania, hektolitry krwi i śmierć niewinnych.  Czy o to chodziło? Tego życzyliby sobie Ci, którzy walczyli za nas i dla nas? Tak chcieliby, aby o nich pamiętano?

PS W ubiegłym roku miałam okazję obejrzeć "Sierpniowe niebo. 63 dni chwały". Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale ta produkcja przemówiła do mnie znacznie bardziej niż "Miasto". Trudno. Tych, którzy nie widzieli zachęcam, bo warto. A na film Komasy pójdźcie i dajcie znać, czy aby Belfer nie pomylił się w ocenie.

wasz belfer

8 komentarzy:

  1. Hmm, a jak do tego podchodzą Twoi uczniowie? Bo to chyba bardziej film dla nich, nie dla nas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na gorąco, zaraz po opuszczeniu sali mówi, że kicz i raczej im się nie podobało. Zobaczymy co powiedzą jutro :) Prześpią się z tematem, być może przemyślą. To byłaby największa wartość tego wyjścia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmnnn, a tak o tym filmie pieją ochy i achy... nie oglądałam, nie mnie oceniać. Chyba Ci po prostu uwierzę już nie sprawdzając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiedziałam, że zbiera takie dobre recenzje. Widać nie znam się :P

      Usuń
  4. Moi uczniowie wyszli z kina załamani tym filmem. Zarzucali mu brak treści, płytkich bohaterów, z którymi nie można się utożsamić, kicz i tandetę przekazu. Podobały im się efekty, ale stwierdzili, że powstanie to nie temat na denny film akcji.
    A my, zacne grono pedagogiczne, przy kolejnym slow motion dostaliśmy takiej głupawy, że aż wstyd... Nasza "ulubiona" scena? Hmmm...chyba ta, jak okupanci strzelają wprost do panny "z czołgu", pocisk ją prawie rozrywa, a ta jeszcze ma siłę na dialog żywcem z brazylijskiej telenoweli "ach, chodź ze mną nad rzekę". Po prostu sturlaliśmy się pod fotele...
    Odradzam. Nie mam pojęcia, jak można się tym zachwycać, ba! Dorabiać do tego ideologię -http://stronaokulturze.pl/2014/10/02/miasto44/
    A w wolnej chwili zapraszam do lektury http://obserwatoriumpedagogiczne.blogspot.com/2014/08/jak-drugi-raz-przegralismy-powstanie.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że i my haniebnie debatowałyśmy szeptem z A. niemal przez całą projekcję. Znaczy, że szłu nie było, jak mawiają moje kotki :)

      Usuń
  5. Mój Boże, w końcu ktoś odebrał ten film tak jak i ja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś, ponad rok po projekcji, nadal pamiętam wyłącznie to, że było dużo krwi, sceny jak z "Matrixa" i panorama Warszawy na koniec. Niezbyt dobrze to świadczy o dziele.

      Usuń

Dziękuję za Twój komentarz :)

Copyright © 2016 zakręcony belfer , Blogger